logo eNewsroom
Bartłomiej Sawicki
redaktor serwisu Biznesalert.pl
enewsroom.pl
Bezpośredni link do filmu
Kliknij, aby skopiować do schowka.

Polsko-czeski spór o Turów – kto ma rację?

Spór polsko-czeski o przyszłość kopalni Turów dotyczy de facto samej elektrowni Turów, której moc zainstalowana wynosi 2 gigawaty. Sama elektrownia dla polskiego sytemu elektro-energetycznego stanowi strategiczny element bezpieczeństwa tej części kraju. Elektrownia zapewnia od 3,5% do nawet 5% zapotrzebowania całego kraju na energię elektryczną. Pozwala także stabilizować i bilansować przepływ energii elektrycznej – nie tylko między Polską, Niemcami i Czechami – ale w całym regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Przez tę elektrownię przepływa prąd z farm wiatrowych położonych na południu Niemiec, na przykład do Austrii.  Środek zaradczy, który zastosował Trybunał Sprawiedliwości UE z jednej strony był przesadzony – ale z drugiej zmusił polską i czeską stronę do rozmów, ponieważ nie pozostawił żadnego innego pola manewru. Bez tego środka zaradczego przyspieszone rozmowy zarówno na poziomie regionalnym w Libercu, jak i w Brukseli między stroną polską i czeską by się nie odbyły.

 

– Ta elektrownia jest czymś w rodzaju stabilizatora w regionie, nie tylko w Polsce. Trudno mówić, że ktoś uwziął się na polską energetykę – można powiedzieć, że wina leży po każdej ze stron. I faktycznie Polacy mają rację mówiąc o tym, że podjęli rozmowy ze stroną czeską – czego wyrazem są dokumenty przedstawione przez Polską Grupę Energetyczną. Są uzgodnienia dotyczące działań kompensacyjnych, jakie miała wdrożyć PGE. Podpisali się pod tym przedstawiciele czeskich władz, chodzi jednak o rok 2019 – mówi serwisowi eNewsroom Bartłomiej Sawicki, ekspert Biznes Alert. – W tym czasie Polacy podjęli decyzje o wydaniu tymczasowej koncesji na 6 lat dla Turowa z pewnymi brakami administracyjnymi, które wytknęła Polsce Komisja Europejska. Problem po stronie polskiej polega na tym, że nie wywiązaliśmy się w 100 procentach z rygoru administracyjnego i wyprzedziliśmy pewne daty – zamiast poczekać i udzielić koncesji długoterminowej do 2040 roku. Paradoksalnie orzeczenie i środki zaradcze mogą wydawać się zbyt rygorystyczne – ale z drugiej strony, gdyby nie one, to do obecnych rozmów mogłoby nie dojść. Na razie są wstępne deklaracje co do konsensusu – nie ma jednak żadnych konkretów, a skarga jest nadal w Trybunale Sprawiedliwości UE. Może ona być wycofana jednak dopiero, kiedy obie strony podpiszą ostateczną umowę. Dlatego dziś mowa jest raczej o wstępnych deklaracjach, które dopiero mogą przekuć się w ostateczne porozumienie – wyjaśnia Sawicki.

REKLAMA
Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w twojej przeglądarce.   Zamknij